Przyszła, padła Mu do nóg...Mk 7, 24-30

 Jezus udał się w okolice Tyru i Sydonu. Wstąpił do pewnego domu i chciał, żeby nikt o tym nie wiedział, nie mógł jednak pozostać w ukryciu. 

      Wnet bowiem usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana przez ducha nieczystego. Przyszła, padła Mu do nóg, a była to poganka, Syrofenicjanka z pochodzenia, i prosiła Go, żeby złego ducha wyrzucił z jej córki. 
      I powiedział do niej Jezus: «Pozwól wpierw nasycić się dzieciom; bo niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom». 
      Ona Mu odparła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jedzą okruszyny po dzieciach». 
      On jej rzekł: «Przez wzgląd na te słowa idź; zły duch opuścił twoją córkę». Gdy wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku, a zły duch wyszedł. 


Ten gest bliskości, uniżenia, zwłaszcza tu na wschodzie, jest czymś co naprawdę chwyta za serce. W świecie zachodnim mało kiedy spotykany. Bardziej groziłby ośmieszeniem niż wzbudzeniem jakiś pozytywnych emocji u obserwujących czy adresata.
Niedawno widziałam Papieża Franciszka, który padał do stóp między innymi prezydenta Sudanu, żeby wyprosić pokój.
Jak wielkiej determinacji potrzeba aby pozwolić sobie na taki gest. Aby być wolnym by taki gest uczynić. 



Komentarze