Pierwszy wtorek ;)
dziś oprócz porannych wzdychań, że trzeba tak wczesnie wstawać, nic się nie wydarzyło...
Za to wczoraj, (mam nadzieję, że pamiętam kolejność), w drodze na zakupy miałysmy z s.Cecylią zajść do SS. Elżbietanek, do Nowego Domu Polskiego, gdzie mieszka s. Judyta, której jeszcze nie ma. Idąc tam spotkałysmy ks. Łukasza, oczywiście polaka, którego zaczełam zaraz wypytywać o mozliwość zrobienia kursu jęz. hebrajskiego. Ksiądz podał mi telefon do szkoły, bo kurs zaczynałby się już 5 lipca....i tu zaczęło się kolejne przezycie. Od nauki języka angielskiego minęło jakby nie było już 14 lat, a ja teraz wygrzebuję coś tam z pamięci. Denerwuję się strasznie, ale to chyba dobre, bo inaczej bym nie była w stanie rozmawiać z ludźmi, którzy są wokół nas. No i zadzwoniłam, i się umówiłam, i zaraz po południu - w najcudowniejszy skwar słoneczny - z ks. Łukaszem podążyliśmy...znów na dzielnicę ortodoksyjną, ale taką o wiele bardziej otwartą niż ta, na której byłysmy z s. Cecylią poprzednio. potem popociłam się jeszcze trochę po angielsku w szkole, żeby dowiedzieć się, że niestety nie ma miejsca na poranny kurs (4x w tyg. do 12.00) a tylko na wieczorny, który jest raczej słabsz. Ale na szczeście zapisali mnie na listę rezerwową. Jeszcze było troche małych komplikacji, bo ja nie znam swojego nr tel. na pamięć a o niego mnie pytali, więc później znów dzwoniłam - kolejne zassanie żołądka. Niestety ja tak reaguję na stresy ;)).
Przed samymi nieszporami pojawił się u nas o. Franciszek, który przywiózł mnie z lotniska. Podszedł do mnie i pyta się: "marźniesz? bo przywiozłem Ci sweter...". Oczywiście chodziło o sweter, który zostawiłam u niego w samochodzie. A teraz to chyba pożyczył go sobie o. Antoni, bo jedzie do Polski a obawia się, że zmarźnie. Dla mnie nie ma sprawy, tylko nie wiem jak będzie wyglądał braciszek franciszkański w granatowym swetrze siostry zakonnej? Tu, w Jerozolimie może bym się aż tak nie zdziwiła, ale w Polsce? Nie ma mnie tam, to tez się nie zdziwię....
Wieczorkiem, po nieszporach wyruszyłysmy na małą wycieczkę do doliny Josafata, lub inaczej do Doliny Cedronu. Kto choć raz tu był (a wiem, że wśród czytających są tacy) rozpozna pewne miejsca na zdjęciach. Kto nie rozpozna, postaram się umieścić podpisy pod zdjęciami, które będę umieszczać w katalogu internetowym, bo jednak nie jest możliwe umieszczanie wszystkich zdjęć i filmów bezpośrednio tutaj.
Z Doliny Cedronu przeszłysmy pod Mur Zachodni (http://pl.wikipedia.org/wiki/Ściana_Płaczu).
Kiedy zobaczyłam Mur Zachodni, u nas nazywany Ścianą Płaczu, wzruszyłam się. Naprawdę... I chodzi właśnie o Mur, a nie o ludzi, którzy tam byli, tacy jak w dzielnicy ortodoksyjnej, choc nie tylko. Ten Mur...kamienie Świątyni. Jest tyle pięknych tekstów o Świątyni, o tesknocie za nią, że nie sposób się nie wzruszyć. Ta modlitwa Żydów...Do kogo się modlą, skoro są tacy zamknięci na innych? Do innego Boga? Coraz bardziej stają się mi bliscy...
Wieści z ostatnich chwil:
widziałam sie z s. Judytą.Pięknie opalona po tureckich, pawłowych wojażach...po wspólnej kolacji, słodkościach polsko-tureckich odprowadziłam ją kawałek w stronę jej miejsca zamieszkania.
Komentarze
Prześlij komentarz