Dla tych co pytali co robiłam w Wigilię...


Wybrałyśmy się z s. Judyta już ok. 14.00 w drogę do Betlejem. Po około 4o min. byłyśmy na miejscu. Weszłyśmy w jakaś ulicę idąc po prostu - prosto, i zaszłyśmy na plac przed Bazyliką Narodzenia. To co mnie uderzyło na początku, to ogromna ilość ludzi, turystów, ale i arabów przede wszystkim. To tak jakby w Betlejem istniała tylko nasza dzielnica, czyli muzułmańska. No i raczej tak jest, bo Żydów tam się nie spotka przecież. Ktoś wspominał, że w Betlejem o wiele bardziej odczuwa się klimat Świąteczny. I faktycznie. W Jerozolimie można jedynie spotkać kilka sklepów z dekoracjami świątecznymi, natomiast całe Betlejem jest przyozdobione czym się da. Najbardziej to widać jak już jest ciemno.
Poszłyśmy najpierw na dobra kawę do Casa Nova, a później do Kościoła Św. Katarzyny gdzie uczestniczyłyśmy w procesji do Groty Narodzenia. Niestety, ze względu na obłędną ilość ludzi i na mój brak sympatii do tłumów, nie zrobiłam wszystkiego żeby sfotografować sławną gwiazdę z miejsca narodzenia Jezusa. Pomyślałam, że tam trzeba po prostu wrócić na spokojnie... Po procesji udało nam się wybrać na Pole Pasterzy (http://www.swanna.pl/prw/ziemia_sw/pole_pasterzy/pole_pasterzy.html) .Piękny spacer, też co prawda dość szybki, ale zobaczyliśmy, czy nawet sami doświadczyliśmy poniekąd, jaką drogę przebyli pasterze po spotkaniu z Aniołem, biegnąc do Jezusa Nowonarodzonego.
Na mnie wrażenie robili żołnierze rozsiani wokół Bazyliki Narodzenia. No, ale miało się pojawić wiele osobistości, takich jak np. prezydent autonomii Mahmud Abbas.
Po powrocie znów zaszyłyśmy sie w Casa Nova na oczekiwanie czasu, kiedy będą już wpuszczać do Kościoła na Pasterkę.
Może tak dla tych, co nie wiedzą, napiszę, że aby wejść na Mszę o północy, trzeba mieć bilet (pojawiła się tu fotka kilka postów wcześniej).
Mieli wpuszczać od g. 22.00, ale udało nam się podejść wcześniej i przepuszczono nas (szczegóły zostawiam dla siebie ;). A jak się okazało wcale nie byliśmy pierwsi, bo wewnątrz już wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Stanęłyśmy sobie w nawie bocznej ale z doskonałym widokiem na ołtarz. No i najpierw były jakieś modlitwy w różnych językach, potem godzina czytań już z Patriarchą, a potem Pasterka. I tak...na staniu upłynął czas do Pasterki. Odprawiona w jęz. łacińskim, życzenia od Patriarchy na wstępie kazania w różnych językach, a samo kazanie po arabsku. Na koniec wyłożyli na ołtarz takie duże Dzieciątko....


Po Pasterce namarzłyśmy się już trochę. Wzięłyśmy taksówkę do punktu kontroli, a od punktu kontroli znów "szerucikiem" do Jerozolimy i....wcale nie do domu, chociaż było już po g. 3.00 rano. No cóż ja na to poradzę, że mam słabość do tradycji polskich, zwłaszcza tych związanych z jedzeniem (mam to chyba po Tacie, co?). I zamiast w drodze do łóżka ugryźć jeszcze kawałek pity to ja potowarzyszyłam s. Judycie do Nowego Domu Polskiego, gdzie czekała na wszystkich wracających jedna siostra i dostałam pysznego wigilijnego karpia smażonego!!! Aj, jaki dobry. Poprawiłam jeszcze pyszną kapustą. No i nie obyło się bez deseru, więc spałaszowałam trochę makówek. Nie są to kluski z makiem, do których tak bardzo jestem przyzwyczajona, ale zawsze to mak!
No i potem to już do domu, bo dochodziła g. 4.00.
Spałam do.....ajajajaj, aż wstyd przyznać, ale do 11.11.Obudził mnie śpiew z naszego kościoła, bo jest akurat przed moim oknem, jakieś 10 metrów. A mamy takiego pana organistę ormiańskiego, że ho,ho, a jego żona jeszcze lepsza. Jak to mówią: maja płuca jak miechy. Ale są bardzo sympatyczni i tylko oni prowadzą śpiew u nas podczas Mszy Ormiańskiej.
Ten pierwszy dzień zakończył się bardzo miłą kolacją u nas w domu, na którą między innymi zaprosiłyśmy s. Judytę.
Było miło, smacznie i "gloria i gioia" ;)


Komentarze

Prześlij komentarz