Bieżące sprawy

No niestety miałam nadzieję, że szybciej pojawi się kolejna część opowiadania o Sylwestrowych wojażach. Codzienność jednak jest jaka jest. Tzn. mniej osób na adoracji (chodzi o te stałe) a co za tym idzie - większe zaangażowanie z naszej strony, w tym mniej czasu na hebrajski, a co za tym idzie - mniejsza nadzieja na przejscie na kolejny poziom...w sumie chyba przydałby mi się odpoczynek, i mam nadzieję, że tak będzie. Bo od lipca 2009 cały czas, z małymi przerwami, szkoła hebrajskiego. A i tak nie mam za bardzo okazji do używania tego języka. A co za tym idzie...chęci mniej ;).

Wszelkie dni świąteczne przebiegły spokojnie. Epifania świętowana dwukrotnie, raz w naszym Kościele a drugi też w naszym ;). Czyli najpierw u Ormian - Katolików, a potem tylko u Katolików.

W międzyczasie była piękna kolacja u nas z Egzarchą i naszymi księżmi, którzy są nam jakoś tak bliscy. Mogłoby być więcej osób - to tak żeby nie czuł się ktoś urażony - ale z różnych powodów zaprosiłyśmy tyle osób. No jeden był bardzo prozaiczny - brak krzeseł! Ale i tak byśmy sobie jakoś poradzili. Proszę sobie wyobrazić, że autorem głównej części kolacji był sam Egzarcha. Wypraktykowałyśmy już jego zdolności kulinarne, bowiem co jakiś czas staje przed naszymi drzwiami a to z brytfanką jakiegoś dobrego mięsnego dania, a to z jakimś deserem, dość oryginalnym.


Już jutro spodziewamy sie przylotu naszych dwóch sióstr z Rzymu, s. Micaeli i s. Gabrielli, które będą z nami przez tydzień w ramach wizytacji. No, no, ja sie tylko zastanawiam jak im tu będzie ;). Bo jest kilka trudności do pokonania, dla nas już obytych, prawie niezauważalnych - no może z wyjątkiem lodowatej wody, bo nie sposób nie zauważyć jak cierpną mi co rano zęby ;).
Oczywiście otrzymały to samo ostrzeżenie co ja od s.Cecylii, żeby zabrać nie ślizgające się buty.



A dziś poznalam wolontariuszkę, Weronikę, z Lublina, która spędzi z nami w Bibliotece trochę czasu, bo zostanie do kwietnia.
Tak ciekawie patrzeć jak ktoś stawia piersze kroki w Jerozolimie...jak mam to za sobą, to wydaje się śmieszne, jak mogłam nie móc trafić od nas z domu do Bazyliki Zmartwychwstania. Stąd nie śmieję się z nikogo, kto mógłby mieć podobne problemy...

U nas pada deszcz, zaczęło się pięknymi burzami, i mam nadzieję, że taka pogoda trochę się utrzyma. Zaopatrzyłyśmy się  z s.Cecylią w odpowiednie butki na taką pogodę, więc mogę śmiało pomykać po zalanych strumieniami wody ulicach. No chyb, że przydarzy się tak, jak ostatnio, że zaskoczyła mnie burza gdy wracałam ze szkoły. Ale nie było tak źle. Potem zasypiałam w szumie deszczu i grzmotów.

Z takich spraw jeszcze na bieżąco, to muszę przyznać, że Pan nas zaskakuje co chwila. Właśnie wczoraj zgłosiły się dwie panie na Adorację, że obejmą jedną godzinę przez kilka dni w tygodniu. Co ciekawe, to osoby stąd. Jedna jest ormianką, a druga arabką i nawet nie mieszka w Jerozolimie, ale poza. Zatrzymuje się już od jakiegoś czasu na Adoracji po pracy, ale ostatnio zagadnęłam, czy nie zechciałaby objąć tej godziny i zapisywać się...a tu pech, bo pani mówiła tylko po arabsku i francusku. Ale jakoś zrozumiałam, że jej syn mówi po włosku i angielsku. Napisałam więc po angielsku na kartce o co mi chodzi. A ona, zamiast synowi, pokazała koleżance w pracy i tym sposobem zyskałyśmy dwie panie, bo koleżanka zobowiązała się zastąpić gdy pani Yannette nie bedzie mogła. Już nie wspomnę..albo wspomnę, że niektórzy księża okazują jakąś wzmożoną gorliwość i wspomagają nas baaaardzo w kontynuowaniu Adoracji. To są cuda! (myślę, że może Rok Kapłański robi swoje).

I tak...czeka nas kilka dni naruszonego porządku dnia w związku z wizytacją, a wcześniej mnie jutrzejszy egzamin z hebrajskiego :(

Wiadomość z ostatniej chwili: nie jem kurczaków pod żadną postacią na pewno przynajmniej dwa miesiące,
bo dzis po prostu, po kolacji zaserwowanej nam przez naszego Yasina, mam juz DOŚĆ! No, to bylo dość mile zaskoczenie, kiedy zaprosił nas na kolację przygotowaną przez jego żonę. Potem przyznał, że przygotowywali ja oboje. Oczywiście to rodzina muzułmańska.
A było wszystko takie dobre! No pomijam, że na pierwsze danie był nasz krupnik, a potem kurczak na takim specjalnym chlebie posmarowanym smażoną cebulką. Ale to już chyba piąty dzień jak jem kurczaka pieczonego...dość.  Tylko ciekawi mnie, że oni prawie do wszystkiego dodają jogurt. Miałam też szansę na przypomnienie sobie rosyjskiego, bo dołączyła do nas para Ormian, a u nich drugim językiem jest rosyjski, więc tak lawirowałam między angielskim, włoskim i rosyjskim, jak... z łupieżą (kto wie o co chodzi, to zrozumie). My jedliśmy, a wokół nas szalal Yasin ze swoją najmłodszą córką Miriam ;)



Komentarze

  1. a ja tam bym mogła jeść kurczaki i to pieczone, tak codziennie! Aż do znudzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. aaa, widzisz, ja juz doszlam do znudzenia
    ale jakbys orzyjechala,to te ilosc mozemy rozlozyc na dwie
    a tak na marginesie to Cecylia tez juz ma dosc ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz