Ściągnięte...
Już nie chce mi się pisać, to czytam inne blogi i kopiuję do siebie ;)
Żartuję, ale ten post będzie naprawdę nie mój. Ale jest drastycznie życiowy i prawdziwy - i piszę to jako...no właśnie, siostra czy zakonnica?hm...kto wie....stąd za pozwoleniem autora przytaczam go tu:
Czytając dane statystyczne wskazujące na wyraźny spadek żeńskich powołań, postanowiłem wspomnieć i o siostruniach, bo być może zaliczone zostaną wkrótce do gatunku ludzi, których należy chronić w sposób szczególny, bo grozi im wymarcie. I to nie jest śmieszne. W wakacje poproszono mnie o zastępstwo, które wiązało się ze sprawowaniem Mszy Świętej w dwóch różnych klasztorach. Gdy wyszedłem do ołtarza, chciało mi się płakać, nie tylko ze stresu, ale na widok tego, co widziałem. Kilka staruszek siedzących w ławkach. Niektóre już bez welonu na głowie, ale w czepku, jakby bez ruchu. Najmłodsza z nich zaprosiła mnie potem na kawę. Miała 75 lat! Siostry prowadziły szkoły. Wielkie szkoły. Obok wielkie domy. Szkoły zamknęły. Domy są puste.
Chodząc ulicami Wiecznego Miasta, zaczynasz myśleć, że sióstr więcej niż gołębi. Każda w innym habicie. Istna rewia mody. Warto wtedy popatrzeć na twarze. Te starsze to z Europy. Te młode bardziej żółte lub czarne. Studiuje ze mną kila sióstr. Pośród nich nie ma Włoszki, ale są z Afryki, Azji, Wysp Samoa.
Spotkałem siostry, które są strasznie dziwne. I robią rzeczy dla mnie (podkreślam - dla mnie) niezrozumiałe. Jedne w piątki Wielkiego Postu jedzą obiad na klęcząco - nie wnikam, co na talerzu, ale klęczą. Inne mają zwyczaj swojego kubeczka, swojego widelczyka, swojego talerzyka i wszystko to trzymają w swojej szufladce. Po obiedzie sztućce obmywają w swoim kubku po kompocie. Moja znajoma, która w swoim szaleństwie wstąpiła do tego zgromadzenia, zapytała: czy nie można by było umyć tego wszystkiego tak normalnie, przy zlewie... Usłyszała, że tu tak zawsze było! Totalne dziwactwo. Czemu ono służy? Kolejna ekipa sióstr, chociaż tworzy rodzinę czynnie pracujących, nigdy nie wychodzi z domu. Nie pozwalają na to starsze siostry, młode się buntują, ale potem zastąpią swoje prześladowczynie i będą gnębić kolejne pokolenia, chyba że wymrą wcześniej. Idę dalej. Znajoma siostra z kiedyś niezwykle prężnego zgromadzenia płakała mi w rękaw, że od kilku lat nie mają ani jednego powołania... Pytam o to, co robiły przez ostatnie dwudziestolecie. Odpowiedź, której się spodziewałem: musiałyśmy budować. Nie budowały jednak wspólnoty, ale nowe domy, by dziś były puste. Dawniej obecne były chyba we wszystkich wydarzeniach, gdzie pojawić mogła się młodzież... dziś... pytam znowu: kiedy ostatnio któraś z was była na pielgrzymce? na rekolekcjach? na katechezie? na powołaniówce? Siostra spuściła głowę. Nie wiem, czy będzie działać, czy poczeka na śmierć. Jeszcze jeden obrazek. Przełożona pewnego zgromadzenia zakonnego poprosiła mnie o poprowadzenie rekolekcji dla dziewcząt rozważających swoje powołanie. Jej pomysł ni w pięć ni w dziesięć w czasie, gdy miałem dużo pracy, ale uległem. Dwa dni przed rozpoczęciem rekolekcji dzwoni, aby wszystko odwołać. Dlaczego? Zgłosiło się tylko pięć dziewczyn! TYLKO? Usłyszałem, że się nie opłaca podejmować wysiłku dla tak niewielu. Opadły mi ręce. Pomijam sprawy inne, aczkolwiek ważne: frustracja sióstr, klapki na oczach przełożonych, które realizują swoje aspiracje i odgryzają się dziś za dawne upokorzenia, traktowanie swoich współpracowników...
A powołań jakby mniej.
Myślę, że niektóre charyzmaty rodzin zakonnych już się wyczerpały. Spełniły swoje dzieło. Kończą swoją działalność. No i dobrze. Zrodzi się, a może już się zrodziło coś nowego.
A teraz z innej strony. Na koniec muszę przyznać się do jednego: Pan Bóg mnie lubi, a to swoje lubienie wyraża również przez siostry. Mam widocznie dużo szczęścia. Spotkałem i utrzymuję dobry kontakt z szalonymi kobietami: wierzą, widzą cel i nie lubią rozpaczać, nie czekają aż Pan Bóg wszystko rozwiąże. Tworzą normalny dom, w którym najczęściej ich nie ma, bo są w innym miejscu, szukając młodych ludzi i zanosząc im Ewangelię. Nie wznoszą sztucznych granic. Decyzje podejmują wspólnie. Wiedzą, że reguła ma pomóc w formacji, a nie stać się sztucznym monstrum. Potrafią żyć ciszą, w odosobnieniu pustyni. Niby takie dalekie, a jednak bardzo blisko człowieka. Konkretnego człowieka. W szpitalu, hospicjum. W Polsce, Brazylii (...)Wrażliwe. Radosne. Wierzące. Znają realia życia. Są jak przyjaciel. Nie do ujarzmienia. Duch Święty jest nimi wiecznie zmęczony - goni ich po tym świecie, a one jakby wszędzie obecne. Dziękuję im za normalność... I za ten kawał niezłej roboty, przez którą uratowały niejedno ludzkie życie. Wieczne życie. Charyzmat miłości jest wieczny.
za:http://segnorejacek.blogspot.com/2011/03/siostrunie.html
Żartuję, ale ten post będzie naprawdę nie mój. Ale jest drastycznie życiowy i prawdziwy - i piszę to jako...no właśnie, siostra czy zakonnica?hm...kto wie....stąd za pozwoleniem autora przytaczam go tu:
Czytając dane statystyczne wskazujące na wyraźny spadek żeńskich powołań, postanowiłem wspomnieć i o siostruniach, bo być może zaliczone zostaną wkrótce do gatunku ludzi, których należy chronić w sposób szczególny, bo grozi im wymarcie. I to nie jest śmieszne. W wakacje poproszono mnie o zastępstwo, które wiązało się ze sprawowaniem Mszy Świętej w dwóch różnych klasztorach. Gdy wyszedłem do ołtarza, chciało mi się płakać, nie tylko ze stresu, ale na widok tego, co widziałem. Kilka staruszek siedzących w ławkach. Niektóre już bez welonu na głowie, ale w czepku, jakby bez ruchu. Najmłodsza z nich zaprosiła mnie potem na kawę. Miała 75 lat! Siostry prowadziły szkoły. Wielkie szkoły. Obok wielkie domy. Szkoły zamknęły. Domy są puste.
Chodząc ulicami Wiecznego Miasta, zaczynasz myśleć, że sióstr więcej niż gołębi. Każda w innym habicie. Istna rewia mody. Warto wtedy popatrzeć na twarze. Te starsze to z Europy. Te młode bardziej żółte lub czarne. Studiuje ze mną kila sióstr. Pośród nich nie ma Włoszki, ale są z Afryki, Azji, Wysp Samoa.
Spotkałem siostry, które są strasznie dziwne. I robią rzeczy dla mnie (podkreślam - dla mnie) niezrozumiałe. Jedne w piątki Wielkiego Postu jedzą obiad na klęcząco - nie wnikam, co na talerzu, ale klęczą. Inne mają zwyczaj swojego kubeczka, swojego widelczyka, swojego talerzyka i wszystko to trzymają w swojej szufladce. Po obiedzie sztućce obmywają w swoim kubku po kompocie. Moja znajoma, która w swoim szaleństwie wstąpiła do tego zgromadzenia, zapytała: czy nie można by było umyć tego wszystkiego tak normalnie, przy zlewie... Usłyszała, że tu tak zawsze było! Totalne dziwactwo. Czemu ono służy? Kolejna ekipa sióstr, chociaż tworzy rodzinę czynnie pracujących, nigdy nie wychodzi z domu. Nie pozwalają na to starsze siostry, młode się buntują, ale potem zastąpią swoje prześladowczynie i będą gnębić kolejne pokolenia, chyba że wymrą wcześniej. Idę dalej. Znajoma siostra z kiedyś niezwykle prężnego zgromadzenia płakała mi w rękaw, że od kilku lat nie mają ani jednego powołania... Pytam o to, co robiły przez ostatnie dwudziestolecie. Odpowiedź, której się spodziewałem: musiałyśmy budować. Nie budowały jednak wspólnoty, ale nowe domy, by dziś były puste. Dawniej obecne były chyba we wszystkich wydarzeniach, gdzie pojawić mogła się młodzież... dziś... pytam znowu: kiedy ostatnio któraś z was była na pielgrzymce? na rekolekcjach? na katechezie? na powołaniówce? Siostra spuściła głowę. Nie wiem, czy będzie działać, czy poczeka na śmierć. Jeszcze jeden obrazek. Przełożona pewnego zgromadzenia zakonnego poprosiła mnie o poprowadzenie rekolekcji dla dziewcząt rozważających swoje powołanie. Jej pomysł ni w pięć ni w dziesięć w czasie, gdy miałem dużo pracy, ale uległem. Dwa dni przed rozpoczęciem rekolekcji dzwoni, aby wszystko odwołać. Dlaczego? Zgłosiło się tylko pięć dziewczyn! TYLKO? Usłyszałem, że się nie opłaca podejmować wysiłku dla tak niewielu. Opadły mi ręce. Pomijam sprawy inne, aczkolwiek ważne: frustracja sióstr, klapki na oczach przełożonych, które realizują swoje aspiracje i odgryzają się dziś za dawne upokorzenia, traktowanie swoich współpracowników...
A powołań jakby mniej.
Myślę, że niektóre charyzmaty rodzin zakonnych już się wyczerpały. Spełniły swoje dzieło. Kończą swoją działalność. No i dobrze. Zrodzi się, a może już się zrodziło coś nowego.
A teraz z innej strony. Na koniec muszę przyznać się do jednego: Pan Bóg mnie lubi, a to swoje lubienie wyraża również przez siostry. Mam widocznie dużo szczęścia. Spotkałem i utrzymuję dobry kontakt z szalonymi kobietami: wierzą, widzą cel i nie lubią rozpaczać, nie czekają aż Pan Bóg wszystko rozwiąże. Tworzą normalny dom, w którym najczęściej ich nie ma, bo są w innym miejscu, szukając młodych ludzi i zanosząc im Ewangelię. Nie wznoszą sztucznych granic. Decyzje podejmują wspólnie. Wiedzą, że reguła ma pomóc w formacji, a nie stać się sztucznym monstrum. Potrafią żyć ciszą, w odosobnieniu pustyni. Niby takie dalekie, a jednak bardzo blisko człowieka. Konkretnego człowieka. W szpitalu, hospicjum. W Polsce, Brazylii (...)Wrażliwe. Radosne. Wierzące. Znają realia życia. Są jak przyjaciel. Nie do ujarzmienia. Duch Święty jest nimi wiecznie zmęczony - goni ich po tym świecie, a one jakby wszędzie obecne. Dziękuję im za normalność... I za ten kawał niezłej roboty, przez którą uratowały niejedno ludzkie życie. Wieczne życie. Charyzmat miłości jest wieczny.
za:http://segnorejacek.blogspot.com/2011/03/siostrunie.html
Komentarze
Prześlij komentarz