Przyjdź!
Aż trudno uwierzyć, że już kolejny, trzeci Adwent w Ziemi Św.
Jak zaczyna się ten czas, to moje myśli już biegną do Bożego Narodzenia. Jak je spędzę w tym roku?
Jak zawsze dochodzę do wniosku, że pomimo braku sklepów przepełnionych gwiazdkowymi gadżetami i tu, w Jerozolimie, można ten czas spędzić bardzo powierzchownie i płytko. Choćby zastanawiając się, jak spędzić Święta. Czy wybrać się na Pasterkę do Betlejem, gdzie mniej jest modlitwy a więcej chaosu medialnego? Zostać w domu gdzie dopadnie mnie smutek, bo w międzynarodowej wspólnocie trudno o świętowanie takie jak w Polsce, czy spędzić Wigilię w gronie Polaków nad "dwunastoma" tradycyjnymi daniami?
Jak niesamowitym doświadczeniem jest tęsknić za domem.Tęsknić za rodzinnymi świętami. Niesamowitym, bo widzę jak bardzo angażowało mnie celebrowanie tych Świąt. Celebrowanie, nie tylko obchodzenie, ale i celebrowanie. I w tym zawierał się wyjazd do Babci na wieś, który wspominamy czasem, jak jakąś wielką przygodę, bo Babcia mieszkała w lesie, poza całym skupiskiem domów wiejskich. Niektóre zimy w Polsce były tak pełne śniegu, że nie było możliwym dojechać samochodem do domu Babci (i Dziadzia, ale u nas w domu mówiło się, że "jedziemy do Babci"). Zostawialiśmy wtedy samochód u jakiś gospodarzy, a sami, ok. 2 km szliśmy z rodzicami na piechotę, z tobołkami, bo przy trójce dzieci trzeba bylo trochę rzeczy zabrać. Najmłodszy na sankach, razem z siatkami pełnymi zakupów świątecznych, bo Babcia miała daleko do sklepów. Te zaspy, te ośnieżone świerki! Te futerka sztuczne lub z królika i te polskie relaxy!A potem zasuwało się na plastikowych nartach, robiło sztuczne lodowisko u babci na podwórku. Bez łazienki w mieszkaniu, bez bieżącej wody. Z choinką ściętą przez Dziadzia w lesie, ubraną w cukierki i pilnowanej potem przez najstarszego brata przed tym młodszym rodzeństwem. Spacery po lesie w skrzypiącym śniegu, śpiewanie kolęd, te swojskie ciasta! Pasterka tylko dla dorosłych, bo daleko, na piechotę. A my dzieci zostawaliśmy z Babcią w domu. Spanie w poprzek na jednym tapczanie, co większy to dostawał krzesło pod nogi, a rodzice na podłodze na kożuchach. Butelki z wodą do ogrzania stóp. Piec, w którym paliło się drewnem.
A w drodze powrotnej liczenie oświetlonych w domach choinek. I zasypianie.
To skarb mieć takie wspomnienia.
Celebrowanie, bo dla mnie nie istnieją Święta przeżywane "tylko" duchowo. Jak nie ma tego wymiaru "wspólnoty" to będzie to zawsze namiastka.
Dziś odkrywam, że czas Adwentu to spojrzenie w przyszłość. To oczekiwanie. Nie oglądanie się wstecz, nie zasypianie pod wspomnieniami. To czujność, czułość, bo wyczekiwanie z miłością...Nie na kolejne Boże Narodzenie, na Betlejem, gdzie wątpię czy Jezus się urodził, skoro w Polsce w zimie jest tak pięknie...To tęsknota za Nim, za tym, który już nie przyjdzie jak małe dziecko, ale jako Pan, Oblubieniec, Sędzia, Król...Ten Adwent to swoisty czas rekolekcji, ćwiczenia się w oczekiwaniu, aby potem w "zielonej" codzienności zwykłego czasu dojść do wprawy, nie zaspać.
Przyjdź Panie Jezu. Przyjdź. Nie zwlekaj.
Jak zaczyna się ten czas, to moje myśli już biegną do Bożego Narodzenia. Jak je spędzę w tym roku?
Jak zawsze dochodzę do wniosku, że pomimo braku sklepów przepełnionych gwiazdkowymi gadżetami i tu, w Jerozolimie, można ten czas spędzić bardzo powierzchownie i płytko. Choćby zastanawiając się, jak spędzić Święta. Czy wybrać się na Pasterkę do Betlejem, gdzie mniej jest modlitwy a więcej chaosu medialnego? Zostać w domu gdzie dopadnie mnie smutek, bo w międzynarodowej wspólnocie trudno o świętowanie takie jak w Polsce, czy spędzić Wigilię w gronie Polaków nad "dwunastoma" tradycyjnymi daniami?
Jak niesamowitym doświadczeniem jest tęsknić za domem.Tęsknić za rodzinnymi świętami. Niesamowitym, bo widzę jak bardzo angażowało mnie celebrowanie tych Świąt. Celebrowanie, nie tylko obchodzenie, ale i celebrowanie. I w tym zawierał się wyjazd do Babci na wieś, który wspominamy czasem, jak jakąś wielką przygodę, bo Babcia mieszkała w lesie, poza całym skupiskiem domów wiejskich. Niektóre zimy w Polsce były tak pełne śniegu, że nie było możliwym dojechać samochodem do domu Babci (i Dziadzia, ale u nas w domu mówiło się, że "jedziemy do Babci"). Zostawialiśmy wtedy samochód u jakiś gospodarzy, a sami, ok. 2 km szliśmy z rodzicami na piechotę, z tobołkami, bo przy trójce dzieci trzeba bylo trochę rzeczy zabrać. Najmłodszy na sankach, razem z siatkami pełnymi zakupów świątecznych, bo Babcia miała daleko do sklepów. Te zaspy, te ośnieżone świerki! Te futerka sztuczne lub z królika i te polskie relaxy!A potem zasuwało się na plastikowych nartach, robiło sztuczne lodowisko u babci na podwórku. Bez łazienki w mieszkaniu, bez bieżącej wody. Z choinką ściętą przez Dziadzia w lesie, ubraną w cukierki i pilnowanej potem przez najstarszego brata przed tym młodszym rodzeństwem. Spacery po lesie w skrzypiącym śniegu, śpiewanie kolęd, te swojskie ciasta! Pasterka tylko dla dorosłych, bo daleko, na piechotę. A my dzieci zostawaliśmy z Babcią w domu. Spanie w poprzek na jednym tapczanie, co większy to dostawał krzesło pod nogi, a rodzice na podłodze na kożuchach. Butelki z wodą do ogrzania stóp. Piec, w którym paliło się drewnem.
A w drodze powrotnej liczenie oświetlonych w domach choinek. I zasypianie.
To skarb mieć takie wspomnienia.
Celebrowanie, bo dla mnie nie istnieją Święta przeżywane "tylko" duchowo. Jak nie ma tego wymiaru "wspólnoty" to będzie to zawsze namiastka.
Dziś odkrywam, że czas Adwentu to spojrzenie w przyszłość. To oczekiwanie. Nie oglądanie się wstecz, nie zasypianie pod wspomnieniami. To czujność, czułość, bo wyczekiwanie z miłością...Nie na kolejne Boże Narodzenie, na Betlejem, gdzie wątpię czy Jezus się urodził, skoro w Polsce w zimie jest tak pięknie...To tęsknota za Nim, za tym, który już nie przyjdzie jak małe dziecko, ale jako Pan, Oblubieniec, Sędzia, Król...Ten Adwent to swoisty czas rekolekcji, ćwiczenia się w oczekiwaniu, aby potem w "zielonej" codzienności zwykłego czasu dojść do wprawy, nie zaspać.
Przyjdź Panie Jezu. Przyjdź. Nie zwlekaj.
:) z drugiej strony sa ludzie, ktorzy nie maja dobrych wspomnien ze swiat spedzanych w domu.I jak ich slucham, to widze, ze czasem to co dla mnie jest zwiazane ze wspomnieniem jakiejs niesamowitej radosci, niekoniecznie z powodu prezentow, dla nich jest bolem, doswiadczeniem niezrozumien, klotni. I wtedy jest mi latwiej miec takie swieta jakie mam juz od 16 lat bedac w zakonie. Inne, zupelnie inne kazdego roku.Te w Jerozolimie sa najtrudniejsze jak do tej pory. Ale to tez jakas tajemnica Wcielenia. Do odkrycia ;).
OdpowiedzUsuńjak to łatwo pamiętać tylko te miłe chwile.....a już zapomniała siostrzyczka jak to w nocy przez ten wspaniały las u Babci jechało się na saneczkach (przyczepionych do samochodu)ze swoim ukochanym braciszkiem......i co się wtedy stało???
OdpowiedzUsuńBĘC!!! Kochany braciszek delikatnie mówiąc nie życzył sobie obecności swojej siostry na tych samych saneczkach i zepchnął ją w ciemną otchłań Babcinego lasu. :)
No nie uwierze ze Miriam's Brother czyta mojego bloga????ale naciagasz, nie byla to noc!!!I nie byly to sanki, ale nartosanki...a i tak bylo milo, nie?
OdpowiedzUsuńhttp://warszawa.szybkooferty.pl/sprzedam-nartosanki/968027.html