Kwarantanna

Sama kwarantanna to było dla mnie bardzo specyficzne przeżycie. 14 dni, dokładnie od 10 marca wieczorem do 25 marca - to pierwszy poranek, który zobaczyłam poza moim pokojem.
Codziennie praktycznie ten sam program dnia, ponieważ postanowiłam wykorzystać ten czas na odprawienie rekolekcji ignacjańskich IV tydzień, kiedy to kontempluje się tajemnicę Zmartwychwstania Jezusa. Pomijam fakt, że nie było to dla mnie łatwe. Spędzenie tak intensywnego czasu w czterech ścianach, bez spaceru po dworze i bez zmiany miejsca na chociażby modlitwę raczej nie pomaga ale jest dodatkowym trudem oprócz tego rekolekcyjnego. Tym bardziej, że nie korzystałam także z rozmów indywidualnych, jak to zazwyczaj odbywa się w przypadku ćwiczeń ignacjańskich. Dlatego, jeśli tylko będzie okazja, na pewno postaram się je powtórzyć w "normalnych" warunkach.
Ale mimo tych małych niedogodności to czas wielkiej łaski. Być w Jerozolimie, kilkaset metrów od Grobu Jezusa i medytować nad tajemnicą zmartwychwstania!
Jaszczurka na moim oknie
Podczas tego czasu doświadczyłam pięknej i wzruszającej troski moich sióstr ze wspólnoty, a także zainteresowania domowników. Tak się złożyło, że razem ze mną jeszcze trzy osoby w naszym domu znajdowały się w odizolowaniu m. in. Bp Pierbattista Pizzaballa. I tak siostry dwoiły się i troiły aby nam nic nie zabrakło.
A w tym czasie jeszcze dodatkowo, jakby mało było pracy, dojechało do naszego domu Wyższe Seminarium Patriarchalne z Betlejem. Prawdopodobnie już z perspektywą przygotowań do Triduum Paschalnego. To kolejnych ok. 18 osób. I tak wielki budynek Patriarchatu zapełnił się młodym duchem.
Dla mnie czas kwarantanny to był czas łączenia się duchowo z tymi osobami, dla których czas izolacji był czasem popadania w depresję, załamania, samotności. Dziękowałam Bogu za codzienną komunię św., za transmisje Mszy z Jasnej Góry w int. chorych i lekarzy oraz zatrzymania wirusa, za to, że nic naprawdę pod każdym względem mi nie brakowało.
To był także doskonały czas na przemyślenie wielu spraw i na przygotowanie się do podjęcia nowej misji w nowym choć już trochę znanym miejscu.
Przyznam szczerze, że po upływie tych dwóch tygodni pojawił się we mnie większy jakiś lęk przed wyjściem z mojego pokoju niż kiedy miałam przylecieć do Izraela. Przedziwne, ale czułam jak opuszczam bezpieczeństwo tych moich czterech kątów i wchodzę w coś nieznanego...

S. M. Cecylia z s. M. Concettiną i niektórymi klerykami

Komentarze